Jakie pierwsze razy masz jeszcze przed sobą?
Mając
książkę pod tytułem „200 najpiękniejszych miejsc na Ziemi”, jest bardzo
prawdopodobne, że nie zobaczysz nawet połowy z nich. Nigdy nie prześpisz się ze
wszystkimi pięknymi kobietami, ani nie przeżyjesz wszystkich miłości. Nie
przeżyjesz nocy pod namiotem, pod każdym odcieniem nieba. Nie zaprzyjaźnisz się
ze wszystkimi ludźmi, z którymi mógłbyś to zrobić. Nie spróbujesz wszystkich
potraw, ale pewnie zjesz jeszcze 1500 schabowych. Nie zdobędziesz całej
dostępnej wiedzy. Nie przepijesz całej wódki i nie zarobisz wszystkich
pieniędzy. Możliwe, że nie zobaczysz wszystkich zachodów słońca, ani nie zamieszkasz
w każdym miejscu, w którym chciałbyś żyć, bo jest ich zwyczajnie zbyt dużo.
źródło: Volantification |
Wierzę w to,
że ludzi można podzielić ze względu na dowolną zmienną: wiek, płeć, poglądy
polityczne i filozoficzne, zamożność, iloraz inteligencji i temperament. Po
prostu mam wrażenie, że większość z tych podziałów jest pozbawionych sensu.
Osobiście
uważam, że największe znaczenie ma zdolność do wprowadzania w swoim życiu
zmian.
Jest takie
niesprawiedliwe powiedzenie, że kobiety przypominają małpy – nie puszczą jednej
liany dopóki nie złapią kolejnej.
To
nieprawda. Wszyscy mają swoje liany. Te liany mają imiona i nazwiska osób, za
którymi kiedyś szaleliśmy, ale gorące uczucia zastąpiło już tylko
przyzwyczajenie i ukrywana niechęć. Są sytuacjami, które nam nie odpowiadają,
ale zamiast je zmienić, wbijamy wzrok w ziemię. Są też stanowiskami pracy, w
których utknęliśmy, ale zbyt sprawnie produkujemy wymówki, żeby kiedykolwiek
zmienić je na lepsze.
Wszyscy też
mają w sobie strach przed puszczaniem liany, na której wiszą i rzuceniem się
przed siebie z nadzieją, że w odpowiedniej chwili złapią następną.
W tym zakresie
ludzie różnią się tylko tym, że 98% z nich ten strach paraliżuje, więc zamiast
widzieć szansę na rozwój w puszczeniu swojej gałęzi podczas gdy inni widzą ją w
tym, że sąsiadowi się nie uda.
Zmiany są ciężkie
Intuicyjnie
może wydawać się, że problem tkwi w okolicznościach zewnętrznych takich jak:
sytuacja na rynku, brak pieniędzy albo brak odpowiednich znajomości. W końcu
nawet najlepsze pomysły wymagają odwagi, samotności, pójścia pod prąd i
zmierzenia się ze swoimi słabościami. Mają one swój ciężar, który trzeba
udźwignąć, a to dźwiganie boli, kosztuje i nigdy nie wiadomo, czy będzie się
opłacać.
Tylko fakt,
że zmiany są wyczerpujące, wciąż nie tłumaczy tego, że do zmiany zdolne są tak
różnorodne osoby, jak te z plecakami trudnych doświadczeń, introwertycy,
ekstrawertycy, ludzie urodzeni w małych miejscowościach i mieszkańcy stolic.
Dlatego mam
na ten temat inną teorię…
Dwa rodzaje motywacji
Najczęstszą
i najbardziej przekonującą wymówką na pytanie: „Masz tyle pomysłów. Dlaczego
nic z nimi nie robisz?” jest zdanie: „Brakuje mi motywacji”. Tylko że poziom
motywacji jaki mamy jest mniej więcej taki sam każdego dnia. Problem w tym, że
możesz mieć motywację do podejmowania działań albo do tego, żeby ich nie
podejmować i zamiast tego zorganizować grilla, kupić sześciopak Leżajska z
Biedronki i poczekać.
W większości
osób wygrywa motywacja do tego, żeby nic nie robić, a wygrywa dlatego, że nie
ma żadnej przeciwwagi.
Jeśli
wyobrazisz sobie swoje 30000 dni, jakie masz do wykorzystania jako olbrzymią
wagę, to na jej jednej szali znajduje się to, co masz i co przeżyłeś, a na
drugiej to, co jeszcze przed tobą.
Kiedy
wymykasz się spod rodzicielskiego klosza i wchodzisz w dorosłość to każde drzwi
jakie otwierasz wydają się drzwiami do Narni. Chcesz doświadczyć jak najwięcej.
Wrzeszczeć na Juwenaliach, skakać z klifu na Majorce, zaryzykować i powiedzieć
„Kocham Cię” jako pierwszy, zrobić tatuaż, założyć firmę albo pojechać na
konferencję dla 5000 osób, poznać swojego idola, przybić mu piątkę i zrobić z
nim sobie selfie.
Dopóki ta
szala waży więcej to jesteś w trybie zdobywania, starania się, gonienia za
możliwościami i patrzenia w gwiazdy z przekonaniem, że nigdy już nie będą
świecić tak jasno.
Problem w
tym, że im więcej masz lat tym więcej rzeczy przekładasz z szali „To mnie
czeka” na szalę: „Już za późno”. Zauważasz wtedy, że już nigdy nie pocałujesz
dziewczyny po raz pierwszy, nie upijesz się po raz pierwszy, nie dostaniesz się
pierwszy raz na studia, nie zaczniesz po raz pierwszy kariery, ani nie
wyjedziesz z rodzinnego domu z myślą, że już teraz wszystko będzie
inaczej.
I właśnie
wtedy zaczyna wygrywać w tobie motywacja do tego, żeby nic nie zmieniać.
Patrzysz na wszystkie drzwi, jakie masz przed sobą i nie wierzysz już w Narnię
tylko w podatki, rozwody, rachunki i dedlajny.
Zmiany są też pociągające
Osoby będące
najdłużej młode to te, które wciąż mają po co żyć i w wieku 75 lat robią
licencję na latanie szybowcem. Takim ludziom powinno stawiać się pomniki ze
złotymi tabliczkami i podpisami: „Genowefa w wieku 86 lat nauczyła się tańczyć
flamenco”, „Konrad, lat 79, napisał swój pierwszy scenariusz”, „Aleksander
Doba, w wieku 67 lat przepłynął kajakiem Atlantyk”.
Większość
osób patrzy na nie i z jednej strony podziwia, ale z drugiej strony puka się
wtedy w czoło i pyta: „Po co oni to robią, skoro zaraz umrą?”. Nie przychodzi
im do głowy najbardziej oczywista odpowiedź – robią to właśnie dlatego, że już
nie żyją w poczuciu własnej wieczności.
Tacy ludzie
wiedzą trzy ważne rzeczy:
Po pierwsze, że kiedy na czymś się skupiasz nadajesz
temu znaczenie. Dlatego kiedy tak kurczowo trzymasz się swojej liany patrząc
wyłącznie na to, co masz, to nie widzisz tego, co możesz mieć.
Po drugie, że życie polega na ciągłym ruchu i
być może jest tak, że umieramy właśnie wtedy, kiedy stwierdzamy, że
wykorzystaliśmy już wszystkie swoje pierwsze razy.
Po trzecie, że żeby żyć odważnie nie musisz
być pozbawiony strachu. Musisz mieć tylko świadomość, że masz więcej do
zyskania, niż do stracenia, bo bez niej strach ciebie pożre i wypluje.
Najlepsze w
tym jest to, że ZAWSZE masz więcej do zyskania, niż do stracenia. Jeśli
odrzucimy nasze wymówki i spojrzymy przed siebie to zobaczymy niekończący się
ocean pierwszych razów. Te, które zazwyczaj przeżywamy znajdują się tylko przy
samym brzegu. Zawijamy spodnie, wchodzimy do tego oceanu po kolana zgarniając
najbardziej dostępne szanse. Wtedy zawracamy, a przez resztę życia już tylko
czytamy o ludziach, którzy oddalili się od brzegu.
Mając kilkanaście
lat, czytałem książki Josepha Hellera. W jednej z nich jeden z bohaterów mówił,
że planuje być nieśmiertelny, a kiedy ktoś pytał: „A co jeśli ci się to nie
uda?”, on uśmiechał się i odpowiadał: „To umrę próbując”. Dla takiego
nastolatka jakim byłem, był to wyraz swobody, luzu i dowcipu o niebo lepszego,
niż 90% stand-upów.
Teraz
rozumiem to tak, że nawet jeśli czegoś nie osiągniesz to nie oznacza to, że
masz przestać próbować.
Mając
książkę pod tytułem „200 najpiękniejszych miejsc na Ziemi”, jest bardzo
prawdopodobne, że nie zobaczysz nawet połowy z nich. Nigdy nie prześpisz się ze
wszystkimi pięknymi kobietami, ani nie przeżyjesz wszystkich miłości. Nie
przeżyjesz nocy pod namiotem, pod każdym odcieniem nieba. Nie zaprzyjaźnisz się
ze wszystkimi ludźmi, z którymi mógłbyś to zrobić. Nie spróbujesz wszystkich
potraw, ale pewnie zjesz jeszcze 1500 schabowych. Nie zdobędziesz całej
dostępnej wiedzy. Nie przepijesz całej wódki i nie zarobisz wszystkich
pieniędzy. Możliwe, że nie zobaczysz wszystkich zachodów słońca, ani nie zamieszkasz
w każdym miejscu, w którym chciałbyś żyć, bo jest ich zwyczajnie zbyt dużo.
Może nie
zrobisz żadnej z tych rzeczy, ale czy jest lepszy sposób, żeby przejść przez
życie, niż próbując tego dokonać?
źródło: www.volantification.pl